A może.. zamiast na Wisłę, wyskoczymy na Pad?

A może.. zamiast na Wisłę, wyskoczymy na Pad? No i wyskoczyliśmy, - 24 godziny jazdy z przyczepą, w miejsce wybrane z mapy, w wiślanej formule, czyli z koczowaniem na piaskach. Miejsce piękne, -,, mazowiecka'' wyspa, objęta ramionami Padu, z przykosami, z dzikimi kolczastymi burtami, dołkami do 17 m i kantami z mnóstwem cefali... czy co to tam było. Tu musiały być sumy, i były Siedziały sobie grzecznie u podstawy najgłębszych dołów, nie przejawiając ochoty do wycieczek w bardziej trollingowe miejsca.

Być może przyczyną był włoski wyż, być może szybko opadająca woda a może potworna presja z trzech pobliskich sumowych baz. Mimo wszystko wybroniliśmy się.. Szkoda ryb, które spadły, lub weszły w drzewa, cieszy największa ryba złowiona w tym roku na tym odcinku Padu. Po raz pierwszy nie mogłem wrzucić suma do łodzi, po raz pierwszy, był moment, że chciałem oddać wędkę, bo umęczony holem kręgosłup odmówił posłuszeństwa. Na szczęście, w pysku suma, przy podbieraniu znalazło się miejsce na cztery ręce. Po raz drugi pięknie zakończyłem sezon łowiąc z Tomkiem. W tamtym roku wiślanym 243, w tym roku 261 z Padu. Mieliśmy trochę szczęścia. Sum wziął w 4 metrowej rynnie naszpikowanej karczami. Jest wręcz nieprawdopodobne, że nie wlazł w zaczep. To był Ten moment. Najpierw piękna ryba spada z Kenarta 11 cm wyłamując mu przy okazji ster i w ostatnim przelocie siada On, - na Bonito 11 cm.
Środkowy Pad odwiedziłem po raz pierwszy. Jest czytelny, co nie znaczy, że łatwy. Zwykle przypomina dolną Wisłę, tylko układy są bardziej rozciągnięte, przykosy słabiej zarysowane, a zamiast ostróg są opaski. Tak ukształtowane odcinki wymagają mnóstwa czasu na spenetrowanie, nie dając większej nadziei na sukces. Musi się dziać w wodzie coś więcej i trzeba jeszcze znaleźć na tej wodzie właściwy kawałek i wyczuć odpowiednią godzinę, gdy sumy wyjdą z dołków. 4 pełne dni, gdy nie zna się wody i miejscowych tajemnic, to za mało, ale wystarczy by poczuć potencjał rzeki i chcieć więcej. Szkoda pierwszego wieczoru. Parnego, z powietrzem pełnym wody, ciepłego, nawet jak na włoski październik. Z załadowaną łódką mieliśmy 3 godziny na znalezienie miejsca na obóz. Wysokiego miesca, by nie zalał nas Pad i z wodą pachnącą sumem, by daleko nie pływać. Woda, trącona lekkim, przyborkiem gotowała się od sumów. Udało nam się zepsuć po drodze jedną wielką rybę, przy poszarpanej opasce z topolami leżącymi w wodzie. Zgniotła Ownera St 66 1/0, łamiąc przy tym szczupaka Bonito Woblery i w końcu zaparkowała w drzewie. Już w nocy, gdy umęczeni podróżą odpoczywaliśmy przy ognisku, na całej rzece słyszeliśmy łomot żerujących sumów - jak za starych czasów poniżej burakowskiego kolektora ,co utwierdziło nas w przekonaniu, że miejsce jest dobre i trzeba przygotować się na nocne, spinningowe łowy. Niestety była to ostatnia noc, ze śladami życia na wodzie. Następne już zimne, z upiorną ciszą i suchą lampą w dzień. Być może dlatego sumy w następnych dniach były tak oporne. Trzeba było tej pierwszej nocy odstawić ducha puszczy i płynąć. Ehh starość😜 Trzeba powtórzyć w przyszłym roku. Odbić się trochę od wszechobecnego na Padzie sumowego przemysłu i poszukać swojego miejsca, co zawsze, ale to zawsze, daje lepsze wyniki niż oranie wody rybnej, ale z dużą presją. Ale i tak nie mam co narzekać. Po taką jedną rybę warto jechać na koniec świata..